Podróż za jeden uśmiech po opuszczeniu Paryża trwała nadal. Kolejnym przystankiem był Madryt. ale zanim do niego dotarłyśmy miałyśmy sporo przygód.
Na nocleg pod Paryż zabrał nas pewien sympatyczny producent wina. Jak to we Francji. Zawiózł nas do Rambouille , dziś bez zobaczenia zespołu pałacowego nie obeszłoby się. Ale w czasach przed internetem .....w telefonie...żadna z nas nie wiedziała, że w tej maleńkiej podparyskiej miejscowości warto się dłużej pokręcić :)
zawiózł nas na pole namiotowe i za nie zapłacił, zawiózł do hipermarketu byśmy kupiły sobie coś na kolację, bo nie bardzo stać nas było na restauracje....jak zobaczył jak skromne zakupy robimy...to też za nie zapłacił. I odradził kupowanie wina. Zaprosił do siebie...poopowiadał o winie i pokazał swoją piwniczkę. Ten klimat.......beczki wina ...
i słynne pytanie - bordeaux czy burgunde ? eeeee a jaka jest różnica.....
dostałyśmy dwie butelki ;) po jednej z każdego gatunku
i dostałyśmy kieliszki by szlachetnego trunku nie pić z plastikowych kubków ;).....
wieczór na polu namiotowym ( drugim z trzech na którym rozbiliśmy namiot) spędziłyśmy przy sałatce coleslaw i czerwonym winie
Kolejny etap to złapanie stopa dalej na zachód...
jedna ciężarówka zaczyna hamować, nagle wyprzedza ją druga i staje przy nas....otwiera brodacz, koszulka hawajska rozpięta, goły tors......Aśka w panice, ja nie wsiadam , jakiś dziwny....wsiadłyśmy ;) to był Helmut.....
który dowiózł nas do samego Madrytu i był jednym z kierowców , z którym najmilej nam się podróżowało.
A jego dziwne manewry ...wytłumaczył swoją historią. Helmut był Niemcem, jak był młody podróżował stopem po Europie, tak poznał swoją żonę Hiszpankę , także autostopowiczkę. W 2002 roku po Europie nikt tak już nie podróżował. Jak nas zobaczył to się ucieszył, hippis life i chciał nas zabrać. No to nie mógł pozwolić , by ktoś inny nas zabrał.
Zanim dotarłyśmy do Madrytu , tuż pod stolicą Hiszpanii spędziłyśmy nocleg pod wiszącą skała. Wcześniej w barze dla kierowców zjedliśmy kolację z Helmutem i potem odprowadził nas daleko w góry, z dala od parkingu na którym nocują tirowcy. I rano przyszedł nas obudzić by jechać dalej.....
Aż do Alicante, gdzie mieszkali koledzy Magdy.....więc Madryt zwiedzałyśmy po noclegu w łożkach i co najważniejsze po prysznicu :)
Sam Madryt..... przytłoczył nas bogactwem. Mówi się ,że to Paryż jest stolicą mody, ale Paryżanki to luz i minimalizm w stroju. Prawdziwa rewia to hiszpańskie ulice- kolory, złota biżuteria i wysokie obcasy. Miasto bogate , pełne przepychu i blichtru ......
poczułyśmy się jak prowincjuszki.......
ciekawe czy dziś też czułabym się taką zagubioną szarą myszką jak w tamtych latach ?
Dobra ;-) tym francja mogłaby zyskać moją przychylność-wino.
OdpowiedzUsuńHiszpania..przepych.styl ubiernia muzyka; walki byków...raczej nie
ale też spontaniczny uśmiech na ulicy , maniana , i paella
UsuńŻadne maniana ;-) jest coś do zrobienia-to zrobić od razu
OdpowiedzUsuńa widzisz w Pl rozumienie jest błedne, to nie nieróbstwo
Usuńto raczej stawianie wyżej relacji z ludźmi niż dóbr materialnych , to pan w warsztacie samochodowym, który zrobi ci sok ze świeżych pomarańczy albo poda wodę , zanim zajrzy pod maskę, bo jest upał i to jest ważniejsze
maniana to zgoda by ktoś zajął się chorym dzieckiem, matką, zanim zajmie się np dostarczeniem listów ;)
mam szwagra Hiszpana ... dlugo nam to tłumaczył ;)
A dla polaków maniana=późnieej; nie tak szybko...może jutro a w ogóle-zrobi się...ale kiedyś....
OdpowiedzUsuńja lubię Hiszpanię... nawet bardzo. Trzeba pomyśleć w kontekście urlopowym.
UsuńAlbo choć blogowym :)