Szpiglasowy Wierch 2172 m npm



Nachodziłam się po Beskidach wzdłuż  i wrzesz. Ale w 2002 roku po raz pierwszy tak naprawdę  byłam w Tatrach. Te pierwsze były w zasięgu godziny, wypady w weekendy, na sylwestra, na narty, na tanie wakacje w chatkach studenckich za sprzątanie....Tatry-to było 7 godziny pociągiem z Katowic.....Wypad spontaniczny, z kolegą z Sianowa, miejscowość koło Koszalina, więc on o górach wiedział jeszcze mniej. Właściwie chyba był po raz pierwszy.
Przyjechali do Zakopanego na blachach ZK ( zachodniopomorskie ) i wybraliśmy się do Morskiego Oka. Szlakiem, nie asfaltem, bo przecież nie po to jedzie się w góry, by nawijać asfaltem.
Poszło nam sprawnie, choć szlak mało atrakcyjny. Między nami ....nie warty wysiłku.
Nad Morskim Okiem w schronisku kupiliśmy mapę i uznaliśmy, że za wcześnie wracać - to lecimy do Doliny 5 Stawów. Przez Szpiglasowy Wierch. Szlak łatwy mimo kilku łańcuchów, ale te to raczej dla hahha haha i łańcuchy niż były potrzebne.
Widzieliśmy głównie mgłę, ale wędrówka zawsze jest fajna. Wysiłek, powietrze, endorfiny wolności. W Dolinie 5 spojrzeliśmy na mapę, którędy wracać. Tak dobrze nam szło. TO pójdziemy sobie tutaj i tędy ....najkrótszą po przecież już wieczór. Trasa wiodła przez Kozię Przełęcz. Po Świnicy i Orlej Perci najtrudniejszy odcinek w Tatrach. Drabina w górę. O tym, że może być niebezpiecznie wkrótce się przekonaliśmy. Wchodząc po ścianie oderwał się kawał skały i przeleciał 5 cm od łysej czaszki kolegi pode mną. Spory kamień uderzył go w ramię, rozdarł kurtkę......ufff tylko tyle.....
do dziś mam traumę tego szlaku i bez kasku chyba bym nie porwała się po raz drugi.
Z Gór schodziliśmy w nocy. Dotarliśmy do asfaltu, już nie pamiętam gdzie i z buta szliśmy na kwaterę. Między czasie właściciel kwatery szalał z niepokoju. i zastanawiał się czy zawiadamiać TOPR o zaginionych turystach.
Widział blachy auta, godzinę naszego wyjścia i ...trampki Grześka, Vansy .....spodziewał się najgorszego, a nawet jeszcze nie wziął naszych danych. Opierniczył nas jak ojciec ;) a dopiero potem pił z nami wódkę ;) słuchając przygód i wierząc, że i nas wyprawa czegoś nauczyła.

z perspektywy można powiedzieć ,że była to młodzieńcza brawura, ale ..nie do końca się z tym zgadzam. W plecaku mieliśmy mapę, latarki, nieprzemakalne kurtki, ciepła odzież, coś do picia i czekoladę. Survivalowy górki niezbędnik. To były czasy bez komórek, więc nie mieliśmy komunikacji ze światem, co było normą, a buty ? ja obeznana z górami miałam , a Grześ ?
kto by kupował buty na jeden dzień ;)
złudne było to, że do Koziej...było łatwo.














Komentarze

  1. ;-) Szpinglas...moje największe wyzwanie choć ja je zrobiłem od Piątki.
    A czasy bez komóre? Czy było tak źle????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. internet w komórce to sztos. Jak się go używa mądrze
      mapy, bazy noclegowe, restauracje, wszystko można szybko znaleźć , ułatwia odnajdywanie się w nowym mieście, wiadomo ..mnóstwo pozytywów
      a już kiedy córka dorasta i we wrześniu pójdzie do liceum, i będzie dojeżdżać do miasta....do mniej stresu dla rodzica ;)

      Usuń

Prześlij komentarz